piątek, 6 grudnia 2013

Bezsens.

Była raz smutna dziewczyna. I nigdy się nie uśmiechnęła. Brnęła w depresję, choć były osoby, którym na niej zależało. Odrzuciła wszystko. Nie miała ochoty na coś, co tak szybko się kończyło. Dla niej smutek był wieczny. Zawsze można było się zasmucić i miało się, co się chciało. W końcu taki obrała styl życia. Pesymistka. W końcu się poddała i nie walczyła już o nic. Miała kilkadziesiąt lat. Była zgrzybiałą staruszką, ślęczała przy oknie i wyglądała na ponury i szary świat. Może innym razem uśmiechnęłaby się widząc, jak malutkie dzieci wpadają w kałużę, teraz tylko spojrzała na to i pomyślałam, co to za matki? 
                   Rozglądnęła się dookoła. Żadnych zdjęć, pamiątek, jakiegokolwiek jej wspomnienia. Ściany pomalowane na biało. W niektórych miejscach szare. Usiadła na kanapie i rozmyślała o życiu. O tym czego nie zrobiła choć chciała, o dzieciach, których nie miała, o mężczyźnie, którego odrzuciła, o tym uczuciu w głębi serca, które z każdym dniem coraz bardziej ją paraliżowało. W lustrze napotkała swoje własne spojrzenie z wychudłej twarzy, wyłupiastych oczu w kolorze, który kiedyś przypominał niebo po burzy, a teraz popiół, który osiadł i nie chce się wzbić. Kobieta zaczęła pisać. Pożółkła kartka chłonęła atrament coraz bardziej i bardziej, aż wreszcie była tak pełna, że trzeba było ją zmienić. Kolejna poszła w ślad za tamtą i tak mijały dnie, miesiące, w końcu także lata. Kobieta świętowała sama, jedyne co zrobiła, to poszła na pocztę, bo miała coś do wysłania. Ludzie od dawna nie widzieli tak ogromnej ilości smutku, przerodzonej w oczekiwanie, w momencie, gdy paczka została oddana w ręce pani za biurkiem. Starsza kobieta odwróciła się i wyszła, zostawiając po sobie delikatny zapach róż. Weszła do swego domku i opadła na fotel. Wszystkie dokumenty wysłała pocztą, więc nie musi się martwić. Odetchnęła jeszcze i zasnęła w wieczny sen, bezwładna jak kukła, a jednak coś się nie zgadzało. Oczy pozostały otwarte, a na ustach błąkał się uśmiech. Mężczyzna, który odkrył zwłoki do końca życia myślał tylko o tym, czy śmierć jest rzeczywiście taka straszna. Tego co się dowiedział spotykając ją, nie zdążył nikomu opowiedzieć. 

_

To chyba pierwsza notka pod jaką zamieszczę informację. Nie bójcie się nie zawieszam. Staram się jak najbardziej mogę pisać, ale po prostu nie mam na to siły. Może to przez urodziny, podczas których musiałam jechać na konkurs a moja mama trafiła do szpitala. Może przez Mikołajki, z których każdy wyszedł z czymś, a ja... nie. Może dlatego, że nikt się mną nie przejmuję, bo jestem zbyt "dojrzała". Może też dlatego, że moi przyjaciele - ta jasne - mają mnie w d... i najchętniej olaliby mnie całkiem. Cóż, powodów jest wiele. Notka cholernie depresyjna. Wiem. Taka miała być... Kłamię. W wyobrażeniach kończyła się szczęśliwie. Kolejne kłamstwo. Była całkiem inna. Wesoła. Ale śmierci tu jeszcze nie było. A musi być, nie? 
Pozdrawiam. 
Może nawet robię to ciepło?
Boże, co ja robię? 
Znienawidzicie mnie po tym. 
Masakra. 

niedziela, 1 grudnia 2013

"Niemarzenia"

Od Paulina:

Hej, myszka. Co jest? Obraziłaś się na mnie? Czemu się nie odzywasz?

Od Nikola:

Nie, coś ty. Na Ciebie nigdy. Właśnie teraz najbardziej Ciebie potrzebuję. Nawet nie wiesz, jak mnie boli, że mam tylko Ciebie, a Ty jesteś tak daleko.

Rozłączyłam się, zeszłam z Gadu-Gadu. Wyłączyłam lampkę stojącą na stoliku obok łóżka, a głowę położyłam na białej poduszce w różowe różyczki. Było mi gorąco, a zarazem całe ciało miałam chłodne. Z oczu cisnęły mi się łzy, ale nie mogłam płakać. Trwałam w ciszy i ciemności próbując zdecydować, co robić dalej ze swoim życiem. Straciłam jego sens. Nie mam już gdzie wyjść. Nie mogę tańczyć, bo jakaś cholerna pani dyrektor chce dostać zaświadczenie o tym, że rodzic bierze odpowiedzialność za całą szkołę podczas kiedy ja i koleżanka siedzimy na sali i cały czas piłujemy kolejny układ. Nie mogę tańczyć, bo jakaś marna nauczycielka w-f nie dopilnowała ucznia i biedaczek spadł z drabinek w efekcie lądując na wózku. A tak bardzo chciałam pokazać ludziom, że się do czegoś nadaję. Olka nie gada ze mną, Edyta i Marta próbują jakoś to obejść, a ja leżę i myślę o beznadziejności mojej sytuacji. Oczy już mi wyschły. Nie mam łez. Zegarek pokazuje kolejną godzinę. 

1:00

Nie udaje mi się zasnąć. Jutro będę ledwo żywa, a czeka mnie sprawdzian z historii. Poprawię. Teraz użalam się nad sobą, nawet przestałam ćwiczyć. Dopada mnie złość. Na samą siebie. Zrzucam z siebie kołdrę, którą przykryłam się kiedyś tam... Ubieram skarpetki, składam koc tak, by móc robić brzuszki bez bólu kręgosłupa. Pierwsza setka. Jestem do niczego. Druga. Może da się coś zrobić. Trzecia setka. O matko, już prawie druga w nocy. Kończę brzuszki, biorę się za rozciąganie. Najpierw staję w rozkroku i z wyprostowanymi plecami wyciągam dłonie przed siebie. Mam już jakąś nadzieję na lepsze dzisiaj. 

2:00

Znów leżę w łóżku. W uszach mam słuchawki pchełki i słucham Lorde. Nucę pod nosem. Nie chciałabym nikogo obudzić. 

3:00 
Nadal nie mogę spać, przypominam sobie, co zrujnowało moje plany i marzenia... 

Staję przed mamą i zadaję pytanie. 
-Podpiszesz mi coś? 
-Co takiego? Kolejna wycieczka? Czemu mówisz mi to teraz, kiedy już leżę i zasypiam? Nie mogłaś wcześniej...
-To nie wycieczka, chodzi o zgodę na moje tańce.
-Odpowiedzialność... chyba oszalałaś, nie mamy na takie coś pieniędzy, a niech przyjdzie jakiś idiota i coś zniszczy. Nigdy w życiu. 

Łamie mi się serce, ale nie pokazuję tego po sobie, idę do kuchni i myjąc naczynia słucham piosenek. Smutek ogarnia ciało i nie chce dać mu się rozgrzać, więc pod prysznicem nie robi mi różnicy czy leci na mnie wrzątek, czy kawałki lodu. Jak duch przechodzę przez korytarz, mruczę pod nosem dobranoc i idę do łóżka. Tylko wtedy pozwalam sobie na łzy. Jedyny raz. I tak dochodzimy do siódmej rano.

Muszę wstać. Iść przez śnieg do szkoły i przetrwać ten dzień. Miesiąc. Rok. Życie. 
Jak uniknąć depresji i cierpień związanych z nim.
Chyba się nie da.

Zasypiam. 

wtorek, 26 listopada 2013

Cna księżniczka.

Budzę się i od razu sięgam po okulary leżące na stoliczku obok łóżka. Przed założeniem szkieł przetarłam oczy, a po chwili, gdy już stałam poza bezpiecznym i cieplutkim łóżeczkiem usłyszałam charakterystyczny hałas. To gruby tom "Igrzysk Śmierci" upadł na podłogę, a jego ciemna okładka zamknęła się. No świetnie, pomyślałam. Znów zasnęłam przy czytaniu i nie pamiętam na jakiej stronie skończyłam. Oczywiście wobec tej książki nie jest to problem, przeczytałam ją już kilka razy, ale do dobrych lektur warto wrócić. Kremowym korytarzem przeszłam do łazienki, a w niej rozebrałam swoje szare spodenki i czarną bluzkę z krótkim rękawem, które robiły u mnie za piżamkę. Weszłam pod prysznic, a namydlając ciało równocześnie myłam zęby, wiedziałam, że dziś znów spóźnię się na autobus i będę musiała zadzwonić po brata mieszkającego kilka kilometrów stąd żeby odwiózł mnie do szkoły. Cholera, jego lśniące, bordowe BMW zaszokuje wszystkich, a ja utonę w pytaniach ludzi, na których nie mogę patrzeć. Są płytcy, nie rozumiemy się wzajemnie, ja jestem zbyt dojrzała, a oni zbyt dziecinni. Ja wolę czytać książki - oni natomiast cały dzień spędziliby na Facebook'u. Z internetem mam tyle wspólnego, co wejść, ściągnąć jakąś nową piosenkę, wyjść. Nie rozumiem, co ich w tym kręci. Podstawowy problem, nie rozumiemy się. Nie lubię się udzielać, chyba że widzę, iż ktoś popełnia rażący błąd, oczywistym jest, że zaraz zostaję atakowana ze wszystkich stron, więc później siedzę cicho. 
Tak jest najlepiej. Nie rzucać się w oczy, nie udzielać, nie oddychać, nie żyć. Jednak skoro jestem, to trzeba się z tym pogodzić. Ubrałam swoje czarne rurki i bluzę z kapturem. Narzuciłam skórę, z tworzywa sztucznego, i czarne buty za kostkę. Tak ubrana wyszłam z domu, zapominając śniadania i zadania domowego z polskiego, i zaczęłam pędzić co sił w nogach na autobus. Prawie ochlapana przez jego koła błotem spod przystanku wpadłam do środka zdyszana. Czułam się źle odprowadzana spojrzeniami reszty szkoły, ale wreszcie po miesiącu chodzenia na nogach ponad kilometra załapałam się na przejażdżkę autobusem. Zakamuflowałam się na tylnym siedzeniu i włożyłam słuchawki do uszu, zaraz zaczęła z nich płynąć spokojna muzyka. Szybko zastąpiłam ją "Sail" i przypomniałam sobie kroki do tańca, jakie kiedyś układałam z przyjaciółką. Kilka razy zdążyłam ją przesłuchać i już musiałam wysiadać. Dzień w szkole zaczął się od oszczerstw w stylu O. Wreszcie zdążyła na autobus. Gdzie zgubiłaś swojego trupa? Wyglądasz jak wampir, idiotko. Zejdź mi z oczu, bo zaburzasz piękno krajobrazu. O to piękno, to bym się sprzeczała. Deszcz leje jak z cebra, drzewa uginają się prawie do ziemi, wszyscy są mokrzy, włosy przyklejają się do głowy, a na dodatek zaparowały mi okulary. Na ślepo trafiłam do sali pani Kilimowicz. Nauczycielka polskiego siedziała już w klasie, jako że dzwonek i szkolne reguły to świętość, której naruszyć nie można. 
-Dzień dobry, dzisiejszą lekcję zaczniemy od sprawdzenia ile z was odrobiło wczorajsze zadanie domowe. Kto chce zgłosić nieprzygotowanie niech podniesie rękę. Tarkowski, Jóźwiak, Nowak, Janużkiewicz, Kapral. Po tobie Sylwia się tego nie spodziewałam, ale skoro tak, to muszę wstawić ci nieprzygotowanie. 
Klasę przeszło głośne buuu, ale zostało uciszone jednym gestem dłoni. Przeszliśmy do tematu. Każdy z nas musiał przeczytać opowiadanie Idy Fink "Zabawa w klucz" i swoimi słowami opowiedzieć, o co w nim chodzi. Jakoś nie miałam na to ochoty i powiedziałam to, co zasłyszałam od reszty. Jakoś zdołałam dotrwać do końca lekcji, a po przerwie miało nastąpić piekło. Nie, żadna fantastyka. Matematyka jest aż nadto realistyczna. Rozwiązywaliśmy zadania z pola i objętości walca. Nuda. To akurat rozumiem. Nie budziłam zbytniej sensacji. Kilka razy stałam przy tablicy, zupełnie zobojętniała na toczące się wokół rozmowy. Zrobiłam zadania i wróciłam do ławki się spakować. Z klasy wyszłam jako pierwsza. Skierowałam się ku klasie biologicznej, a pan Chudziński powitał mnie radosnym uśmiechem. Z tego przedmiotu w Hogwarcie miałabym wybitny. Uwielbiałam biologię, najbardziej dział Genetyka, który niestety szybko się kończył i już zaraz miałam pisać z niego sprawdzian. Zapewne wystarczy mi tylko napisać w ćwiczeniach zadania z powtórzenia. Godzina minęła mi na miłej pogawędce z nauczycielem o chromosomach i tym, co się dzieje, gdy dany chromosom działa. Najdłużej rozmawialiśmy o dzieciach z downem i tym, co niesie za sobą ta choroba. Patrzono na mnie jak na dziwaczkę, ale w tym momencie byłam zbyt zaintrygowana rozmową, by zwrócić na to uwagę. Z klasy wychodziłam w lepszym nastroju, ale zapomniałam o jednym. Ja nie mogę być radosna, to zbyt inne, a skoro inne to denerwujące. Jak na raz przyczepiła się do mnie Ewa, klasowa dzi... diva. 
-Widzę jesteś w dobrym nastroju Eleonoro - tak, tak właśnie zostałam skrzywdzona przez rodziców. Nie dość, iż mój charakter jest spaczony to i imię wybiega przed szereg. 
-Coś byś chciała od niej, Ewuniu ? 
Słodki głos jedynej dobrej duszy w tej szkole zabrzmiał tuż za moim uchem. To Marcin Jackowiak stanął w mojej obronie. Moja mina była o wiele bardziej zdziwiona niż Ewy, która nieśpiesznie odeszła kołysząc prowokująco biodrami. 
-Eli, wszystko dobrze? 
-Tak, dziękuję ci, za to. Ale jeśli nie chcesz stracić swojej opinii, to radzę ci odejść. 
-A może ja nie chcę odejść?
-Nawet nie żartuj. Wierz mi nie jestem tym kimś z kim chciałbyś się zadawać. 
Odeszłam pośpiesznie. Bałam się takich rozmów. Nie lubiłam rozmawiać z ludźmi, byli dla mnie obcy, a ja nie lubiłam obcych. Całe moje dorosłe zachowanie chwieje się właśnie na tym. Na wyobcowaniu. Nie potrafię rozmawiać, nie potrafię flirtować. Jestem do niczego w sferze towarzyskiej. Nie potrafię się przełamać, a widząc mój brak zaangażowania i mama się poddała. Reszta dnia była już raczej spokojna. Nie działo się nic wartego uwagi. Żadnych kąśliwych uwag, żądnych dziwnych rozmów. Czasem krzyżowałam spojrzenie z Marcinem, mijając go w korytarzu. Widziałam, że coś go gryzie, ale nie miałam ochoty zagłębiać się w rozmowę. Szczególnie, iż pałałam do tej właśnie osoby szczególnym uczuciem. Kiedyś, dawno dawno temu, byliśmy nawet dobrymi znajomymi. Znaliśmy się od piaskownicy do podstawówki i byliśmy prawie nierozłączni. Później ja się zamknęłam w sobie, a on stał się szkolną gwiazdą sportu. W szóstej klasie był oblegany przez dziewczyny, a w Walentynki dostawał najwięcej kartek. Ja ubrana na czarno siedziałam w kącie, zazdrosna. Nie miałam, i nadal nie mam, odwagi, by powiedzieć mu co czuję. A jeszcze trochę i nastąpi to, co nieuniknione i nadejdzie to czerwone święto. Ostatnio będąc w Tesco widziałam ludzi rozwieszających serduszka, rozstawiających czekoladki w opakowaniach w kształcie serca. Czerwono, jak w piekle. Chciałabym móc przespać albo przeczytać to święto. Najlepiej zakopać się gdzieś głęboko. Tymczasem ubrałam kaptur na głowę i przemaszerowałam po całym placu szkolnym do przystanku. Stałam tam bawiąc się kałużą, zanurzając w niej swoje buty, dopóki nie usłyszałam czyiś cichych kroków. Ktoś wyraźnie nie chciał mnie przestraszyć. 
-Eli. Możemy pogadać? Mamy chwilę, ale pozwól mi zacząć, dobrze?
Nieśmiało przytaknęłam, bojąc się spojrzeć mu w oczy. Bałam się, iż zobaczę w nich szyderstwo, które chciało wypłynąć z jego ust. Że zobaczę hamowane rozbawienie. Siedziałam tam, wyglądając jak śmierć w ubraniach nastolatka z głową prawie pomiędzy kolanami. 
-No więc. Rano powiedziałaś, że nie jesteś już tą samą osobą. Chyba miałaś rację. W niczym nie przypominasz tamtej roześmianej dziewczynki, którą byłaś. Wydoroślałaś, spoważniałaś. Urosłaś. Ale nadal tak samo słodko mrużysz oczy kiedy czytasz, nadal masz te zniewalające dołeczki w policzkach. Nadal ten sam uśmiech na całej twarzy włącznie z oczami. Masz piękne oczy, które hipnotyzują. I wiesz, co? Chciałbym właśnie tę Eli poznać. Pozwolisz mi?
-Marcin, zrozum mnie. Od lat jestem odrzutkiem. Ja sama nie wiem jaka jestem. Z nikim nie rozmawiam, chowam się po kątach, żeby mnie nie obrażali. Nie mam internetu. Nie chodzę na imprezy. Jestem twoim zupełnym przeciwieństwem. 
-Przeciwieństwa się przyciągają, udowodnię ci to. 
Odszedł powoli. Gwiżdżąc pod nosem i wymachując rękoma. Nadjechał bus. Wsiadłam i bez zastanowienia usiadłam na pierwszym lepszym wolnym miejscu. W pewnym momencie minęliśmy idącego do domu Marcina. Uśmiechnęłam się pod nosem, a on był na tyle spostrzegawczy, by to dojrzeć. Odwzajemnił uśmiech, a Laura zaczęła chichotać pod nosem. Odebrało mi to resztkę pewności siebie. Chciałam się dowiedzieć do kogo uśmiechał się chłopak, ale wiedziałam, że o to nie zapytam. 

Siedziałam w pokoju, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Potykając się zbiegłam ze schodów, bo wiedziałam jak bardzo czuła jest mama na dzwonek, a teraz poszła spać, było jej to potrzebne. Otworzyłam drzwi pewna, że jest to ktoś z wielu znajomych mamy z pracy. Ku mojemu zdziwieniu spojrzałam prosto w zielone tęczówki okolone ciemnymi rzęsami. Marcin stał w moim progu, jak kiedyś wiele lat temu, gdy przychodził bawić się w ogrodzie. Cicho otworzyłam drzwi i zapytałam o powód przyjścia. Wskazał na koszyk w ręce i wprosił się do domu. 
-Na dworze jest za mokro i zimno, by urządzić piknik, ale z tego co pamiętam, to twój salon będzie idealny. 
-Nie czujesz się tu zbyt swobodnie? 
-Ależ oczywiście Śnieżko, że czuję się tu swobodnie. Spędziłem w tym domu połowę dzieciństwa, ale ze względu na zasady dobrego wychowania zapytam. Czy ja dusza uniżona, mógłbym rozłożyć koc przed twym kominkiem, aby spożyć posiłek razem z twą osobą, o pani? 
-Cny rycerzu, strawę swą spożyj godnie lecz wybacz mi me zachowanie, ale oddalę się po schodach do mej komnaty na wieży. 


-Nigdzie nie idziesz - powiedział i szarpnął mnie za rękę. Zrobił to na tyle niefortunnie, że upadłam prosto na niego, a on wykorzystując sytuację pocałował mnie w czoło. Od miejsca, które dotknęły jego usta rozeszło się ciepło i po chwili ogarnęło całe moje ciało. Ogień z kominka był w porównaniu z temperaturą mego ciała, zimny jak lód. Siedziałam tam w chłopakiem moich marzeń i wstydziłam się swojego ubrania. Szare dresy rozszerzane na końcu i fioletowa bluza, którą ubierałam, gdy było mi zimno nie były odpowiednie na takie spotkanie. Lustrując Marcina zauważyłam, że on postarał się bardziej. Zielonooki zauważył mój czujny wzrok i uśmiechnął się pod nosem. Jak wtedy, gdy mijałam go jadąc autobusem. Znów coś zakuło moje serce. Laura i jej chichoty. Uśmiech zniknął mi z twarzy. To była ostatnia szansa na zadanie pytania. Zebrałam całą swoją odwagę i patrząc mu w oczy zapytałam:
-Do kogo uśmiechałeś się idąc do domu? 
Zaraz po tych słowach spłonęłam rumieńcem i chciałam uciec, ale jego ręka na moim ramieniu skutecznie mi to utrudniała. 
-A jak myślisz, Eli? Do kogo mogłem się uśmiechnąć, widząc, tak utęskniony przeze mnie, uśmiech danej dziewczyny? 
Nadzieja zakiełkowała mi w sercu. Czy to możliwe, iż temu właśnie chłopakowi zależało na moim uśmiechu? Chciałam by był szczęśliwy, więc obdarzyłam go najszerszym, najbardziej szczerym uśmiechem jaki potrafiłam po tak długim czasie wywołać na twarz. 
-Jak ja za tym tęskniłem. Nie wiesz jak piękna jesteś. Albo wiesz i skutecznie to ukrywasz. 
-Nie jestem piękna, jestem pospolita. Nie wiesz, co mówisz. 
Bardzo miło było mi tego słuchać. Nie chciałam jednak jakkolwiek go do siebie przybliżać. Ciężej mi byłoby wtedy go odepchnąć. Nie chciałam tego. 
-Dobrze wiem, co mówię. I wiem, że kombinujesz jak mnie od siebie oddalić. Otóż gwarantuję ci jedno, nie uda się. 
Nie odpowiedziałam na to nic. Znałam siłę jego uporu. Wiele rzeczy udało nam się w dzieciństwie załatwić dzięki temu i mojemu urokowi. Byliśmy jednymi z najbardziej obłowionych w słodycze dzieciaków z okolicy. 
-Zmieńmy temat. 
-Dobrze. O czym chciałbyś rozmawiać?
-Nie, dziś to nie ja gram główną rolę, to ty musisz wybrać. Kino, muzyka... 
-Co lubisz robić? 
-Lubię grać w siatkówkę, słuchać dobrej, starej muzyki, patrzeć na ciebie. 
-Miało być bez żartów.
-Nie, miała być zmiana tematu, więc zmieniam. A ty co lubisz robić?
-Czytać, śpiewać, słuchać muzyki. 
-Zaśpiewaj mi coś. 
Zgodziłam się i wybrałam piosenkę Cheryl Cole "Parachute"                                                                      
Won't tell anybody how you turn my world around 
I won't tell anyone how your voice is my favourite sound
Won't tell anybody
Won't tell anybody 
They want to see us fall 
They want to see us fall down

I don't need a parachute 
Baby, if I've got you 
Baby, if I've got you 
I don't need a parachute 
You're gonna catch me 
You're gonna catch if I fall 
Down, down, down /

Nikomu nie powiem, jak obracasz mój świat
Nikomu nie powiem, że twój głos jest moim ulubionym dźwiękiem
Nie powiem nikomu
Nie powiem nikomu
Oni chcą zobaczyć, jak upadamy
Oni chcą zobaczyć, jak upadamy

Nie potrzebuję spadochronu
Kochanie, jeśli mam ciebie
Kochanie, jeśli mam ciebie
Nie potrzebuję spadochronu
Złapiesz mnie
Złapiesz, jeśli będę spadać
W dół, w dół, w dół

Chyba źle dobrałam piosenkę do sytuacji, ale zaśpiewałam tę, która najbardziej mi się z nim kojarzyła. Chłopak podłapując jeden z wersów zanucił, już po polsku. 
-Nikomu nie powiem, jak obracasz mój świat. A mogę coś zrobić, żeby ta piosenka była jeszcze bardziej rzeczywista? 
-Co masz na myśli?
-Właśnie to. 
Dotknął wargami moich warg. Pocałował mnie delikatnie, a mi świat zawirował przed oczami. Zamknęłam oczy i delektowałam się pocałunkiem. Chciałam, by się pogłębił, ale Marcin go zakończył. W oczach miałam ogniki. On roześmiał się patrząc na mnie. Dołączyłam do niego, a później zajadaliśmy się kanapkami z serem, szynką i pomidorem. Po skończonym podwieczorku położyliśmy się na kocu ramię w ramię. Trzymaliśmy się za ręce. Uśmiechaliśmy się do siebie i rozmawialiśmy o wszystkim, co działo się w moim życiu. Przy Marcinie mogłam być sobą. Nagle zegar w korytarzu wybił dziewiątą wieczorem. Czyli gadaliśmy kilka godzin. Nagle usłyszeliśmy kroki. Chciałam zerwać się z koca, ale poczułam chłodną, kojącą dłoń chłopaka na swojej i tylko usiadłam, a on z robił to samo. Matka weszła do pokoju i nagle stanęła jak wryta, widząc swoją nieśmiałą córkę trzymającą za rękę przystojnego chłopaka.
-Nie chciałabym wam przeszkadzać, ale jest już trochę późno i chciałabym, aby Eleonora poszła spać. 
-Niech pani wybaczy. Trochę się zagadaliśmy. Musieliśmy nadrobić kilka lat. 
-Ma... Marcin? Wybacz, nie poznałam cię. Jak mi miło znów gościć cię w swoim domu. Jednak nie zależnie od tego, jak bardzo cię lubię musiałbyś już wyjść. 
-Było mi miło, bardzo miło, płomyczku. 
Poczochrał moje włosy dłonią, a ja odruchowo pocałowałam do w policzek. Uśmiechnął się i wyszedł. Wyszeptałam tylko krótkie cześć. Nagle zdałam sobie sprawę, że zapomniał kocyka. A miał taką dobrą pamięć. Mama wiedziała o co chodzi.
-Czuję, że znów będzie bywał tu częściej niż we własnym domu.
Mam nadzieję, że twoje proroctwo się spełni, mamusiu. Nawet nie wiesz jaką. 

piątek, 22 listopada 2013

Atrament na pergaminie.

Do Niego!


Moje serce jest pełne miłości, dzięki Niemu. Na mojej twarzy ciągle widać uśmiech, dzięki Niemu. Mam dla kogo żyć, dzięki Niemu. Mam dla kogo gotować, dzięki Niemu. Mam z kim spędzać wieczory i dnie, noce i poranki, dzięki Niemu. Kocham Go. Jest moim światłem w świecie ciemności, prowadzi moje nogi w dobrym kierunku, nigdy nie zginę, bo wiem, że jest przy mnie. Zawdzięczam mu wiele, a On nie szuka podzięki. Nauczył mnie latać, a marzenia stają się przy Nim realne. Nim oddycham, Nim czuję. Z Nim chcę spędzić wieczność. Choć krótko Go znam, to czuję, jakbyśmy spędzili ze sobą całą wieczność i nie potrafili tego skończyć. Już nie boję się burzy, bo w Jego ramionach, jej odgłosy są głuche. Kocham bicie Jego serca, jestem pewna, że bije dla mnie. Kocham ten jesienny wieczór, kiedy to piszę, bo On to widzi i jest zadowolony. A ja się cieszę, bo widzę, że on też nie pozostaje mi dłużny w słowach. Mimo że nie potrafię poetycko opisać mojej miłości do Niego, to wiedzcie, że nawet gdybym potrafiła, to i tak bym jej nie opisała. Zbyt mało słów. Zbyt dużo doznań. Tą kartkę zniszczy ogień. Naszej miłości nie zniszczy nawet śmierć. Miłość jest nieśmiertelna. Zapamiętaj dobrze te słowa, będą Ci potrzebne. Pamiętaj, że zakochać się i kochać zawsze, to jak odrodzić się i żyć wiecznie. 
Ta, co siedziała obok Ukochanego. 

Dla Najważniejszej!

Co chwilę na mnie patrzy, uśmiech nie schodzi Jej z twarzy. Nieznane uczucie opanowuje moje serce, gdy pomyślę, że może ode mnie odejść, nawet na krok bym Jej nie puścił. To był mój pomysł, żeby napisać do siebie listy i spalić je w kominku. Chciałem zobaczyć czy okaże się nieczułą, pustą w środku dziewczyną czy pełną miłości do mnie kobietą. Okazała się tym drugim i moja miłość urosła. Ma teraz wielkość większego Oceanu, ale cały czas rośnie. Założę się o rękę, że budząc się za kilkadziesiąt lat obok niej, na ogromnym łóżku, w jesienny wieczór, przypomnimy sobie tę chwilę. Zerkam jej prawie przez ramię, a ona nie krępując się daje mi dostęp do swoich uczuć. Rozczula mnie jej rozchełstana koszula i włosy w nieładzie. Słodko mruży oczy pisząc, zagryza dolną wargę, gdy się zastanawia. Malutkie szczegóły łączą się w całość i pokazują mi cudowny obraz. Ukochaną. Widzę, że już skrobie coś w rogu, czyżby tak mało miało opisać to, co do siebie czujemy? Czyżby mnie nie chciała? Widocznie potrafi czytać we mnie jak w otwartej książce, bo podchodzi do mnie i całuje mnie w usta, a po chwili na mojej, mokrej od atramentu, kartce ląduje jej. Nie potrafiłbym tego inaczej napisać. Jesteśmy dla siebie stworzeni. Miłość kieruje naszymi losami i czasem zabawnie je splata, nie bacząc na konsekwencje. Jak myślisz, zgodzi się wyjść za mężczyznę, który nie potrafi pisać o uczuciach? Pierścionek schowam w róży, kiedy zwiędnie będę wiedział, że nadszedł czas. 
Ten, co posmakował prawdziwej miłości.

PS. Zgodziła się. 

środa, 20 listopada 2013

Mały morderca.

Siedzę. Pierwszy raz od tylu lat jestem tak bardzo rozbudzona. Wyszłam z kilkuletniego letargu. Ostatnie chwile przeznaczam na pisanie, o życiu, o mnie.
O niczym.
Jeżeli ktokolwiek to przeczyta, to chciałabym żeby wiedział, że przebaczyłam.
Wszystkim razem i każdemu z osobna.

Za drobne rany zmieniające się w blizny. Już nie krwawię, przynajmniej wewnętrznie, a zewnętrznie jeszcze nie, obok mnie leży przyszły morderca. Uśpiony czeka na swoją chwilę. Jak mówiłam, nie krwawię. Nie dlatego, że rany się zasklepiły, dlatego że nie ma gdzie lać się krew.

Biorę mordercę w ręce.
Przeciągam zimną stal po ciele.
Wreszcie mogę dać upust ranom wewnętrznym, które wyciekają ze mnie, niczym powietrze z przekłutego balonu.
Kończę to wszystko, robię ostatnią czystkę, już nie jestem brudna. Coraz bardziej zamieram, rozbudzenie wyparowuje. Z lustra patrzy na mnie twarz o wielkich oczach, w których skończyła się nadzieja i ustach, które już nic nie powiedzą.
Wierzcie mi, jestem całkiem spełniona.


Oczyszczona.  

poniedziałek, 18 listopada 2013

Wprowadzenie.

Zbiór tworów nijakich. Nie na tyle złych, co ani taki takich ani takich. Pomiędzy jednym a drugim rozdziałem opowiadania możecie znaleźć wiersz, a pomiędzy wierszami coś jak list do nikogo. Nie zmuszam, nie musi Ci się podobać, ale ważne byś wytknął mi każdy błąd jaki znajdziesz, każdy zagubiony przecinek, każdą literówkę. Właśnie za to będę Cię cenić. Nie lubię pustych komentarzy. Hejters gonna hate, czytelnik gonna krytykować. Tak więc miłego dnia i zapraszam do obserwowania. 
  

Pozdrawiam. 

Obserwatorzy